Kiedy po raz pierwszy wyjaśniono mi, że „networking” nie był zbyt dobry. Pamiętam, jak przyjaciel opowiadał o subtelnych punktach rzemiosła. "Nie żartuję!" - ciągnął dalej - „musisz trzymać kawę i ciasteczka lewą ręką, aby móc uścisnąć ludziom dłonie prawą!” Właśnie skończył seminarium w college'u biznesowym, które obejmowało tajniki tworzenia znajomości. Myślę, że można powiedzieć, że zostałem odparty. Wróciłem do domu, włączyłem Facebooka i napisałem komunikat o stanie:
„W 100% nie jestem zainteresowany nawiązywaniem kontaktów z nikim. Zawsze"
Proste, wściekłe i na temat. Komentarze zaczęły napływać tylko po około 30 sekundach. W tamtych czasach miałem sporo znajomych na Facebooku, którzy byli gotowi i chętni do wyrażenia opinii na temat każdego komunikatu o statusie, jaki mogłem wymyślić. Nie brakowało komentarzy na ten temat, od wspierających okrzyków tłumu Fight Club po surowe szyderstwa ze strony American Psychos na treningu, miałem przed sobą dość różnorodne opinie..
Więc siedziałem w swoim pokoju w akademiku i myślałem, że - jak na kogoś, kto nie lubi nawiązywania kontaktów - mam tutaj sporo osób, z którymi rozmawiam, wymieniam myśli i przedstawiam innym znajomym. Musiałem powiedzieć, że wcale nie jest to zła sieć. To było 7 lat temu.
Podobnie jak polityka biurowa, szybko dowiadujesz się, że networking to gra, w którą musisz grać, czy chcesz, czy nie. Nawet przez nie grasz, grasz (cisza tworzy dla ciebie istotny obraz). Ale podczas gdy pomysł przerzucenia talerza czekoladowych eklerów na moją lewą rękę, aby potrząsnąć dłonią jakiegoś wąsatego garnituru, przyprawił mnie o mdłości, pomysł sieci online nie wydawało się takie złe.
Kilka wynalazków na własny temat później i w końcu przyjąłem technologię społecznościową poza Facebookiem. To w Internecie odkryłem, jak magiczne jest „tworzenie sieci”. Niewiele jest takich uczuć przynoszących ulgę, jak pamiętanie, że pytanie, na które nie ma odpowiedzi, można zlecić tysiącom osób na Quora lub na moim koncie na Twitterze. Albo, że zbiórka pieniędzy może przyciągnąć 50 gości w ciągu dziesięciu minut na Facebooku. Albo nawet pięciu moich ulubionych łobuzów i ja możemy razem obejrzeć film na YouTube w Google+.
Wielu z was, czytających to, może nie myśleć o tym w sieci jako takiej. Ale w rzeczywistości jest to plik bardzo definicja sieci. Łączymy ludzi i sprawdzamy, co się stanie. Mit o człowieku, który sam się stworzył, to stara wiadomość. Od dawna wiemy, że mężczyzna (lub kobieta) nie jest wyspą. Ludzie uwielbiają pomagać ludziom i uwielbiają pomagać jeszcze bardziej, gdy bariery są obniżane. Radość, jaką czerpię osobiście z łączenia ludzi, jest niezrównana - i mogę to zrobić w mojej piżamie. Tak jak świeca nie traci płomienia od zapalenia innej, tak dobra wola i wzajemne połączenia są samonapędzane. To właśnie rozumie się przez „magię sieci”.
Media społecznościowe są oczywiście idealnym narzędziem do tego rodzaju magii. Przyspiesza ten proces i tworzy nieświadomą znajomość między ludźmi, nawet jeśli nie wchodzą w interakcję jeden do jednego (na przykład, ile razy czujesz, że wiesz, co dzieje się w życiu znajomego na Facebooku bez tak właściwie nie rozmawiali z nim od lat).
Ale networking to nie tylko słońce i maliny. Może to wymagać wytrwałości i cierpliwości. Wydaje się, że w szybkim świecie transakcji w internecie tak nie jest, ale zazwyczaj tylko część relacji w sieci może być wspierana przez media społecznościowe. Resztę trzeba zrobić gdzie indziej - w biurze, kawiarni, samolocie, pubie lub klasie. Chociaż bariery geograficzne i czasowe mogą oddzielać ludzi od dzielenia się dżinem z tonikiem osobiście, wiele z moich relacji online przekształciło się w długie e-maile, polecenia dotyczące pracy lub - w przypadku, gdy to piszę - przybrało nawet formę zostania autorami bloga kogoś innego.
Więc daj sobie spokój. Będziesz się łączył. Nie ma znaczenia, z kim się łączysz i po co. Nie jest to już tylko dla firm. Im dłużej zachowujesz się, jakbyś nie był zaangażowany, tym dłużej tracisz okazję do zrobienia czegoś potężnego.
Cholera, zróbmy to razem.